Przekonanie, że czas to pieniądz nieznane jest dzieciom, ludom pierwotnym, średniowiecznemu rolnikowi czy mistykowi na odludziu. Nie filozofom albo fizykom i na pewno nie tym, co czasu nie liczą (czyli szczęśliwym). To nawet nie mit, ale zmyślne przekłamanie – do poziomu niekwestionowanej oczywistości wdrukowane uprzemysłowionym społeczeństwom. Jeszcze raz, bo to ważne: przed rewolucją przemysłową czas odczuwano i o czasie myślano inaczej niż obecnie.
No bo zastanówmy się, czym jest czas?
Czy nie przestrzenią, w której rozgrywa się nasze istnienie?
Można go do pewnego stopnia przyrównać do tlenu, dzięki któremu płonie świeca. Płomień (=życie) by nie płonął, gdyby nie było świecy (czyli potencjalności naszego istnienia), ale też nie byłoby go, gdyby nie tlen (przestrzeń, w którym istnienie się odbywa). Być może (?) czas istnieje bez nas, ale my na pewno istniejemy tylko w czasie. W związku z tym czas jest immanentnym czynnikiem naszego istnienia, czymś subtelnym, tajemniczym, ontologicznie cudownym, dosłownie świętym!
Ale, żeby na co dzień myśleć o czasie, rozmawiać o nim i w nim żyć, potrzebujemy wydobyć go z tej subtelnej kategorii filozoficznej i zmienić w pewien namacalny konstrukt. Próbujemy go usztywnić, urealnić, zmaterializować w coś, co mogłoby być uchwytne. Dzielimy więc czas na przeszłość i przyszłość, na cząstki, cykle, fazy. Jego płynność, kruchość, tymczasowość (tylko teraz płonie świeca, tylko teraz istniejemy, przeszłość odeszła, jest martwa, a przyszłość nieobecna, niepewna), jego (nasze?) migotliwe „bycie”, przeinaczamy na coś, co można „mieć”. Na zasoby.
Zasoby można posiadać. Jak pieniądze. Choć w pewnym sensie nawet to nie jest do końca oczywiste.
Czym jest bowiem pieniądz?
Na głębszym poziomie rozumienia jest on potencjalnością wymiany (rzeczy, działań i ich ekwiwalentów), rodzajem energii, przepływu. Na płytszym – kwotą, numerami na teoretycznie istniejącym koncie, wartością aktualnie przypisaną pewnym materialnym dobrom lub działaniom. Pieniądze służą sprzedaży, a ta jest uczciwa, gdy wymiana jest równowartościowa (np. mąka za cukier, bądź za odpowiedni ekwiwalent).
Przekłamanie i nieuczciwość zaszyta w sformułowaniu „czas to pieniądz” polega na zrównaniu życia (czyli świętej, najwyższej wartości) z ekwiwalentem materialnym (w oczywisty sposób niewspółmiernym). Są to porządki z zupełnie różnych kategorii. Połączone, zmieszane powinny szokować jak ogłoszenie „sprzedam nerkę”. Nie powinno się „sprzedawać” nerek. Zwykle oznacza to nieszczęście, nędzę, konieczność poniesienia wielkiej straty z braku innej możliwości. Część swojego ciała można przekazać do uratowania czyjegoś życia z miłości, dobroduszności. Podobnie jest z poświęcaniem (sic!) czasu swojego życia.
Jednak w świecie, w którym funkcjonujemy, określenie „czas to pieniądz” wydaje się czymś naturalnym – jak życie poza naturą. Wpędza nas ono w nerwowe przyspieszenie, w przekonanie, że trzeba być bez przerwy produktywnym, że tylko produktywność, wartości materialne, policzalne zyski z pracy mają znaczenie i wartość. Że działanie jest ważniejsze od niedziałania, a praca od odpoczynku. Nie rozumiemy, że przeliczanie czasu naszego istnienia, „przewalutowywanie” go na pieniądze, wysprzedawanie swojego czasu jest formą przemocy i brania (się) w niewolę. Tak bardzo oddaliliśmy się od swojej duszy, że „wolny”, nieustrukturalizowany czas napełnia nas przerażeniem. Wolimy więc narzuconą systemowo niewolę produktywności, bo zagłusza niepokój związany z pytaniem o sens niż trzeźwą wolność podejmowania niezależnych (czytaj: odważnych) decyzji. Nie jesteśmy już zanurzeni w czasie jak nasi przodkowie, nie opływamy w jego bogactwo.
Jakie płyną z tego wnioski? Dla mnie następujące:
- Czas mojego życia jest najwyższą wartością.
- Czas mojego życia jest do przeżywania, nie do posiadania.
- Czas jest niewymienialny.
- Nikt za mnie nie podejmie licznych i trudnych decyzji, jak go spędzę (sensownie) i komu ofiaruję.
- Pieniądze są potrzebne, często niezbędne, umożliwiają wiele rzeczy w codziennym życiu, ale nie nadają mojemu życiu wartości ani sensu. To nie ich zadanie.
Jak się te powyższe rozważania mają do zdrowia psychicznego oraz psychoterapii?
Uwikłanie w manipulacyjną wizję rzeczywistości, wedle której życie ma tylko wtedy wartość i sens, gdy jest produktywne, a produktywne gdy obfituje w finansową zasobność i zapracowanie, prowadzi do poczucia nieszczęścia i licznych chorób. Od niezdolności do odpoczywania, przewlekłego stresu, zaburzeń nerwicowych, depresyjno-lękowych, przepracowania, wypalenia, zaburzeń psychosomatycznych i somatycznych. Jest doświadczaniem zniewolenia systemowego (światopoglądu konsumpcjonistycznego, korporacyjnego itp.), ale też przejawem samozniewolenia, rozumianego jako opresyjność wobec samego siebie. Dla wielu osób praca nie jest jedną z form spędzania czasu swojego życia, nie jest sposobem na robienie tego, co lubią i kochają, czym się chcą dzielić z innymi – jest natomiast sposobem na odgradzanie się od emocji, zagłuszaniem własnych potrzeb i wewnętrznego głosu. Dla niektórych przepracowanie jest formą samokarania za domniemane winy, przytłumianiem wstydu, samoudręczaniem powtarzanym według zaznanego wcześniej schematu. Tłumaczenie przepracowywania siebie koniecznością zarabiania pieniedzy (bo czas to pieniądz) jest częstą wymówką od spojrzenia nieprzyjemnej prawdzie w oczy. Prawda ta brzmi: nie troszczę się o siebie tak jak powinnam/powinienem. A także – moje życie jest cenne i to ważne, jak je przeżywam. Oraz: najwyższy czas na wyjście z kieratu przekonań, które odbierają nam radość i jakość przeżywanego czasu. Na pewno zdrowienie z przepracowywania się i opresyjnych sposobów traktowania samego siebie wymaga wysiłku znalezienia pomocy, odwagi zgłoszenia się po nią, nadziei i zaufania, że ta konkretna osoba, ten psychoterapeuta, może mi pomóc. Bardzo zachęcam do dania sobie tej szansy na odzyskanie siebie, czasu, wolności i jakości życia.